Full-text resources of CEJSH and other databases are now available in the new Library of Science.
Visit https://bibliotekanauki.pl

Results found: 4

first rewind previous Page / 1 next fast forward last

Search results

Search:
in the keywords:  Letnia szkoła języka karaimskiego
help Sort By:

help Limit search:
first rewind previous Page / 1 next fast forward last
EN
Piszę rzadko, chyba dlatego, że myśli moje biegną prędzej, niż potrafię je zapisać. Wybaczcie, że nie będę używał nazwisk, przezwisk i tym bardziej wyzwisk, ale ten list byłby zbyt długi, gdyby chcieć wszystkich wymieniać. Tak wiele osób dostarczyło mi wspomnień i wzruszeń, aż żal, że większość z nich jest już po drugiej stronie Tęczy. Pisanie ma tę przewagę nad mówieniem, że wzrusza się ten, kto czyta, a nie ten, który mówi. A wzruszonego można podziwiać, zazdrościć mu lub współczuć, ale często nie można zrozumieć. Pomimo mojego młodego wieku, w tym roku minie 60 lat od dnia, gdy pierwszy raz przyjechałem do Trok. Wydaje mi się, że to pamiętam, choć być może to tylko wspomnienia innych, faktem jest jednak, że do Trok przyleciałem samym łuczszim samolotom, Tu-104. W Warszawie na pokład zostałem wniesiony przez stewarda, ale że bardzo chciałem wejść po schodach samodzielnie, krzycząc „ja sama, ja sama”, wyrwałem się, zbiegłem na płytę lotniska i już bez pomocy wspiąłem się na pokład. „Sama” wzięło się stąd, że w domu przebywałem niemal wyłącznie z kobietami: dwie babcie, mama i siostra, używałem więc, jak one, rodzaju żeńskiego. Tata cały dzień pracował, a starszy brat był w wojsku.Moje pierwsze obrazy z Trok to jezioro, łódka, kozy pędzone brukowaną ulicą, zamek, wyspy... Kolejne 60 lat postanowiłem ująć w jeden akapit próbując odpowiedzieć na pytania: czym dla mnie są Troki oraz kim są Karaimi i czy ja jestem z Trok, czy nie? Troki dostarczyły mi pierwszych wzruszeń, pierwszego mocniejszego bicia serca, pierwszych płynów wzmacniających smutki i radości. To urodziła się większość moich krewnych. Tu przyjeżdżałem ponad 100 razy i tu przeżyłem w sumie kilka lat. Pamiętam czasy, kiedy do kiensa przychodziło jedynie kilkoro staruszków i tylko ja z ojcem. Nie wiem, czy to religia łączy Karaimów. A pomimo tego jakaś magiczna siła łączy nas wszystkich. Do Trok napisałem pierwszy (i chyba też ostatni) list, z Trok przychodziły pierwsze listy od rodziny. Gdzie leżą Troki? Mapa polityczna nie określi tego. Dla mnie Troki są jak Mekka, albo jak Gwiazda Polarna, której miejsce nie zmienia się, chociaż one same kiedyś leżały na zachód od Moskwy, a dziś na wschód od Brukseli i Londynu. Wprawdzie mają państwowość, ale Troki, to Troki. Jaki język obowiązuje w Trokach? Kiedyś podstawowym był tu polski. Nawet ksiądz na ambonie mówił do wiernych „wstydźcie się, Karaimi mówią po polsku, a wy w innych językach”. Podziwiałem poliglotyczne zdolności Karaimów, którzy posługiwali się wieloma językami i to często wszystkimi na raz. Dziś młodzież mówi też po angielsku i niemiecku. Szkoła karaimska to jedyna szkoła w swoim rodzaju. Nie jest tu najważniejsze, ilu słówek się człowiek nauczył, ale to, że my ucząc się, tworzymy szkołę. A szkoła to my, to Naród. Turystów jest tu więcej niż kiedyś. Bywało, że na ulicy Karaimskiej 90 procent to byli Karaimi. Dziś też tak jest, choć tylko wtedy, gdy pada deszcz. Ale jak autokary odjadą, a światła pogasną, to Karaimszczyzna, alejka i zamek znowu są tylko nasze!Troki, 8 lipca 2016 r.
EN
Nadszedł kolejny lipiec, miesiąc, w którym należy być w Trokach i uczestniczyć w rozlicznych zajęciach podczas Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, tych zorganizowanych i tych nieformalnych. Jak zwykle, zjechaliśmy się z różnych stron świata, by tym razem od 1 do 9 lipca wspólnie uczyć się języka Przodków, by ramię w ramię próbować przyswajać nowe słówka, czasy, tryby, ale przede wszystkim, by być razem, a także nacieszyć się tym, że możemy być… osobno. Tak, bo tylko w Trokach jesteśmy na tyle liczni, że możemy spotykać się w odrębnych kompaniach, czyli w różnych grupach wiekowych. Dobrze, że kalendarz tego wydarzenia jest mniej więcej stały, ułatwia to zaplanowanie pobytu z dużym wyprzedzeniem, szczególnie tym, którzy mieszkają daleko. W tym roku, oprócz uczestników z Litwy, Polski i krajów ościennych, z daleka przyjechali mieszkający w Rosji, na Ukrainie, we Francji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie.Lata mijają. Pokolenie, które zaczynało od recytacji na scenie niezmiennie popularnego wierszyka dla najmłodszych Jamhurczoch („Deszczyk”) pióra Szymona Firkowicza, dziś jest spiritus movens tego unikatowego przedsięwzięcia. Letnia Szkoła Języka Karaimskiego w Trokach jest bowiem naprawdę unikatowym przedsięwzięciem społeczno-edukacyjnym. Społecznym przede wszystkim, gdyż daje możliwość przebywania w gronie „swoich” i zanurzenia się w karaimskość, choć – co oczywiste – różnie postrzeganą. Wspólna nauka języka karaimskiego jest tutaj środkiem integracji, a  nie wyłącznym celem. Oczywiście, czynnika edukacyjnego nie należy umniejszać, bo wszyscy chcielibyśmy lepiej poznać i doskonalić znajomość mowy przodków, niemniej jednak mamy świadomość, że niezależnie od metodologii nauczania, kilka dni w roku to zbyt mało, aby osiągnąć zadowalającą kompetencję językową. Na szczęście młodzież mamy zdolną. Kilka, kilkanaście dni pomnożone przez czternaście lat… Dziś dawni uczniowie poziomu podstawowego są przewodnikami w poznawaniu języka przez tych najmniej zaawansowanych. A więc wieloletnia praca u podstaw nie idzie na marne i znajomość karaimskiego w narodzie rośnie. Wiele się zmieniło przez lata organizowania Letniej Szkoły Języka Karaimskiego. Jednym z impulsów do jej formalnego utworzenia i zinstytucjonalizowanych działań zmierzających do rozpoczęcia na szerszą skalę nauczania naszej mowy, wpisanej do czerwonej księgi języków zagrożonych wyginięciem, było spotkanie dwojga naukowców zajmujących się zawodowo językami turkijskimi, mego ojca, Aleksandra Dubińskiego i Évy Á. Csató Johanson. Znali się od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, razem przyjeżdżali do Trok, tu spotykali się z miejscowymi działaczami karaimskimi zaangażowanymi w sprawy społeczne oraz osobami o doskonałej znajomości języka karaimskiego, żeby wspomnieć tylko Tych, których nie ma już wśród nas: ułłu hazzana Michała Firkowicza, hachana Marka Ławrynowicza, hazzana Józefa Firkowicza czy Zofię Robaczewską, a także jedne z ostatnich osób biegle posługujących się łucko-halickim dialektem, siostry Amalię i Sabinę Abraha-mowicz. Choć choroba nie pozwoliła memu ojcu uczestniczyć w tworzeniu Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, to był on wielce przychylny idei edukacji młodzieży i ratowania języka karaimskiego. Energia prof. Évy Csató w pozyskiwaniu środków na tworzenie Szkoły oraz ogromne zaangażowanie wielu miejsco-wych osób, działających w tym kierunku przez lata – wybaczcie, wszystkich wymienić nie sposób – sprawiły, że to, co początkowo wydawało się być jednorazową inicjatywą edukacyjną, przerodziło się w wydarzenie, które wrosło w nasze życie społeczne. Pamiętam, jak wracając z Irenką Jaroszyńską z Trok, z jednej z  pierwszych Szkół, żywo dyskutowaliśmy o słuszności tej idei, potrzebie ciągu dalszego i  od razu, w samochodzie stworzyliśmy list do władz szwedzkich (dziś już nie pamiętam, do kogo konkretnie), dziękując za dofinansowanie i składając wyrazy szacunku dla prof. Csató za jej trud, oczywiście nie bez nadziei na kontynuację tego dzieła. Z czasem zmienili się sponsorzy i organizatorzy. Wiele dyskutowano na temat formy i metodologii nauczania. Nie łatwo jest bowiem zorganizować efektywne zajęcia językowe dla osób o różnym zaawansowaniu, a przede wszystkim o tak ogromnej różnicy wiekowej, gdy najmłodszych uczniów od tych najbardziej doświadczonych życiowo dzieli nawet osiem dziesiątek lat! W tym roku, decyzją głównego organizatora, Litewskiego Karaimskiego Stowarzyszenia Kulturalnego, zmieniono formę zajęć. Podczas XIV Letniej Szkoły Języka Karaimskiego czas podzielono między naukę języka a inne ciekawe zajęcia dla wszystkich grup wiekowych, a także prezentację naszej społeczności na zewnątrz. Jak czytamy na oficjalnej stronie miasta Troki, w tekście pióra przewodniczącej Stowarzyszenia, Kariny Firkavičiūtė, zatytułowanym Karaimi i język karaimski dziś, „tegoroczny, zorganizowany w formie obozu projekt, wychodzi naprzeciw nowym wyzwaniom, jakie rodzi globalizujący się i laicyzujący współczesny świat, a także rozluźniające się więzi społeczne i rodzinne. W konsekwencji cała impreza w skondensowanej i nieco zmienionej formie ma służyć zachowaniu dziedzictwa kulturowego i tradycji Karaimów poprzez zabawę i praktyczne zastosowanie języka. Symboliczne jest, że w tym roku mija 440 lat od pierwszej wzmianki w źródłach historycznych (1576 r.) o budynku szkoły w Trokach służącym społeczności karaimskiej...”. Wspomnieć należy, że tegoroczna Szkoła Języka Karaimskiego organizowana w formie obozu przez Litewskie Karaimskie Stowarzy-szenie Kulturalne mogła się odbyć dzięki wsparciu finansowemu Departamentu Mniejszości Narodowych litewskiego rządu oraz Karaimskiego Związku Religijnego na Litwie, a także dwóch sponsorujących restauracji karaimskich w Trokach, Kybynlar oraz Kiubėtė. I tak w ramach zajęć Szkoły regularne lekcje zaplanowano dla maluchów do lat dziewięciu oraz dla młodzieży, natomiast starsi mieli uczyć się eksternistycznie. Najmłodsi uczęszczali na zajęcia językowe prowadzone przez Kotrinę Rajeckaitė. Młodzież zaś, pod wodzą Severiny Špakovskiej i Eugenii Ešvovičiūtė, przygotowywała spektakl sceniczny pt. Chabarłar (Plotki) pióra Severiny. Dodatkowo najmłodsze dzieci uczestniczyły w poobiednich zajęciach sportowych, które współorganizowała Fundacja Karaimskie Dziedzictwo, a prowadził Szymon Firkowicz, w czym pomagała mu siostra, Nina. Grupa starszych uczestników szkoły otrzymywała natomiast codziennie porcję zadań z języka karaimskiego, którą należało samodzielnie opracować. Zadania były różnorodne i dobrze przemyślane. I tak z liczebnikami najlepiej się oswoić, rozwiązując wcale niełatwe zadanie sudoku z rozpisanymi słownie liczbami. Oj, trochę trzeba było umysł wytężyć, aby dobrnąć do celu. Innymi metodami na oryginalne przyswajanie karaimskich słów, w tym tych współczesnych, nieznanych naszym Przodkom, była opowieść o właśnie odbytej wycieczce do obserwatorium astronomicznego czy rozwiązywanie krzyżówki po karaimsku. W poprzednich latach późne popołudnia przeznaczone były na wykłady i prezentacje związane z historią i współczesnością Karaimów. Spotkania te przyciągały niemałe grono stałych uczestników, ale przyznać trzeba, że cieszyły się one zainteresowaniem głównie pokolenia postmłodzieżowego. W tym roku popołudnia przeznaczono na zajęcia bardziej ukierunkowane do wszystkich grup wiekowych. Inten-sywny program zajęć popołudniowych zapoczątkowała piątkowa prezentacja retrospektywna poświęcona historii Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, okraszona filmem ukazującym wiele migawek z lat poprzednich, które uczestnicy spotkania żywo komentowali. Na następne, sobotnie popołudnie, a dokładniej na wieczór i noc zaplanowano wycieczkę do obserwatorium astronomicznego w Moletai, największego ponoć w północnej Europie. Pisze o tym w osobnej relacji Romek Dubiński.W niedzielę na półwyspie przy ruinach starego zamku odbyło się, jak to nazwali organizatorzy, spotkanie Klubu Miłośników Kuchni, czyli karaimski piknik. Frekwencja jak zwykle w takich wypadkach była imponująca. Nie-biosa zadbały o to, abyśmy nie tracili zbędnych kalorii na nadmierną ruchliwość i ciasno się w dużym namiocie integrowali. Deszcz lał bowiem bez ustanku, a my oddawaliśmy się ulubionemu zajęciu – biesiadzie i niekończącym się rozmowom. Zajadaliśmy wyborne szaszłyki i choć bardzo się wszyscy mocno starali, przygotowane przez organizatorów ilości mięsiwa okazały się nie do przejedzenia. Na następny wieczór zaplanowano bowling. Autokar dowiózł nas do trockiego aquaparku Trasalis, gdzie zostaliśmy podzieleni na grupy w pełnym zakresie wiekowym, a więc w każdej drużynie byli zarówno seniorzy, młodzieńcy, jak i dzieci. Zabawa, mimo małych mankamentów technicznych na dwóch torach, była przednia i pokazała, jak dobrze dobrano rozrywkę, gdyż kręgle doskonale integrują. Dodatkowo do naszej dyspozycji oddano wszystkie stoły bilardowe trockiego kompleksu rozrywkowego. Radości i śmiechom nie było końca. Aby czas nam jeszcze milej płynął, organizatorzy zapewnili napoje i smakowitą pizzę. Jakże miło przebywać w tak licznym gronie rozbawionych Rodaków! Kolejne popołudnie to wspólny wyjazd do kina w Wilnie. Z Trok zabrał nas autokar, którym w wesołej atmosferze dotarliśmy do sali projekcyjnej Vilnius Ozo. Jakież to radosne uczucie widzieć, że Karaimi nie mieszczą się w jednej sali kinowej i trzeba dostawiać rozkładane krzesła, nawet jeżeli salka nie należy do największych. Z zainteresowaniem obejrzeliśmy film pt. Eddie zwany Orłem o skoczku narciarskim Eddim Edwardsie i jego bezkompromisowym dążeniu do wytyczonego celu, którym był występ w brytyjskiej drużynie na olimpiadzie zimowej. Film doskonale dobrany zarówno dla widzów młodszych, jak i starszych. I znów wesoła atmosfera wspólnego powrotu całej grupy kinomanów do Trok. W środę 6 lipca, w dniu Święta Litewskiej Państwowości, w południe drzwi karaimskiej szkoły szeroko otwarły się dla wszystkich zainteresowanych zapraszanych przez naszą piękną młodzież odzianą w narodowe stroje. Przez kilka godzin prezentowano gry, zabawy, warsztaty artystyczne i rękodzieło karaimskich twórców, a także tajniki wyrobu naszych narodowych specjałów kulinarnych, w tym niepowtarzalnej białej chałwy krymskiej. Tego samego dnia przed południem zgromadziliśmy się w trockiej kienesie na wspólnej modlitwie. Sądzę, że dla wszystkich przyjezdnych, którzy tę możliwość mają jedynie sporadycznie, nieodmiennie, niezależnie od stopnia religijności, związane jest to z chwilami głębokiej refleksji i wzruszenia. Kolejnego dnia, dzięki współpracy z Muzeum Historycznym w Trokach, w szacownej Sali Wielkiej zamku na wyspie odbyły się spotkania informacyjne o Karaimach. W kolejnych godzinach w językach rosyjskim, polskim i na koniec angielskim nasza młodzież dzieliła się wiedzą o społeczności, częstowała uczestników smakołykami, a członkowie zespołów Birlik i Dostłar pokazywali układy taneczne. Oczywiście, ramy czasowe tych spotkań pozwoliły jedynie na skrótowe potraktowanie tematu, niemniej jednak turyści mogli tym razem uzyskać informacje o Karaimach od nich samych, a nie od przewodników turystycznych, których opowieści nierzadko każą nam unosić brwi ze zdziwienia. Przy wyjściu każdy z uczestników mógł zabrać wydaną specjalnie na tę okazję kartkę pocztową z podstawowymi zwrotami po karaimsku i ich odpowiednikami w czterech językach: angielskim, litewskim, rosyjskim i polskim. Ostatni dzień to tradycyjne już spotkanie w sali estradowej trockiego Domu Kultury na uroczystym zakończeniu Letniej Szkoły Języka Karaimskiego. Licznie zgromadzona publiczność oklaskiwała występy zespołów Dostłar i Birlik, a także najmłodszej latorośli i młodzieży w inscenizacji historii z życia wziętej. Obej-rzeliśmy opowieść o tym, jak to na trockiej ulicy młody przyjezdny Karaim zapytał o drogę młodą Karaimkę i do jakich rozmiarów ten fakt urósł w kolejnych relacjach przyjaznych starszych pań. Historia i śmieszna, i bliska rzeczywistości, wspaniale zagrana przez młodzież. Uroczystość zakończyły podziękowania organizatorów dla uczestników Szkoły, a także władz miasta składne na ręce organizatorów. Chóralne odśpiewanie przez wszystkich zebranych pieśni gratulacyjnej Uzun kiuńliar (Długich lat) było jak zwykle momentem niezwykle podniosłym i wzruszającym. Po tych uroczystych chwilach przenieśliśmy się do restauracji Kybynłar, gdzie przy sutym poczęstunku spędziliśmy resztę wieczoru, żegnając się do późnych godzin nocnych. Tegoroczna Szkoła rzeczywiście zmieniła metodologię nauczania i bardziej postawiła na zabawę i wspólne spędzanie czasu niż na klasyczną naukę języka. Ma to oczywiście dobre strony, choć nie bez kosztów ubocznych. Można na ten temat dyskutować i przedstawiać argumenty za i przeciw. Trudno uczniów, którzy dopiero opuścili szkolne ławy i rozpoczynają wakacje, zaganiać znów do klasy przed tablicę, choć przecież w tej jedynej w swoim rodzaju szkole nikt ocen niedostatecznych nie stawia. Zapewne słownictwo przyswojone przez młodzież podczas przygotowań do końcowego spektaklu utrwali się i podniesie ich znajomość języka Przodków. Jeszcze rok, dwa temu truchlałem widząc siedzących przy obiadowym stole czworo podrostków, wpatrzonych w ekrany swoich smartphonów i nie zamieniajacych ze sobą ani słowa. Z troską myślałem, że skoro nie rozmawiają, to nie mają wspólnych tematów i nie złapią „bakcyla Trok”, nie będą chcieli tu bywać. Teraz już wiem, że tak nie jest. Dziś przecież nawet moim rówieśnikom z „nieco” starszego pokolenia zdarza się zerkać w Trokach na ekrany telefonów czy tabletów i wspominając wspólne wyprawy na przysłowiowe jabłka sąsiadów, sprawdzać możliwości podłączenia się do sąsiadowego WiFi. Znamię czasów... Jedno jest pewne: wspaniale spędziliśmy czas wśród Rodaków. Niektórzy przelali na papier związane z tym myśli i uczucia, które można przeczytać na dalszych stronach tego numeru. Serce rośnie, gdy patrzymy, jak liczna jest gromada dzieci i młodzieży biorących udział w zajęciach Letniej Szkoły. Najważniejsze, że rodzice czy dziadkowie wcale nie muszą zbyt usilnie nakłaniać ich do uczestnictwa, że starsza młodzież, niezależnie od ramowego programu czy metodologii nauczania, z własnej woli garnie się do wspólnego spędzania czasu. Lata mijają, a karaimski jamhurczoch pada na kolejne pokolenie naszych pociech.
PL
Nadszedł kolejny lipiec, miesiąc, w którym należy być w Trokach i uczestniczyć w rozlicznych zajęciach podczas Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, tych zorganizowanych i tych nieformalnych. Jak zwykle, zjechaliśmy się z różnych stron świata, by tym razem od 1 do 9 lipca wspólnie uczyć się języka Przodków, by ramię w ramię próbować przyswajać nowe słówka, czasy, tryby, ale przede wszystkim, by być razem, a także nacieszyć się tym, że możemy być… osobno. Tak, bo tylko w Trokach jesteśmy na tyle liczni, że możemy spotykać się w odrębnych kompaniach, czyli w różnych grupach wiekowych. Dobrze, że kalendarz tego wydarzenia jest mniej więcej stały, ułatwia to zaplanowanie pobytu z dużym wyprzedzeniem, szczególnie tym, którzy mieszkają daleko. W tym roku, oprócz uczestników z Litwy, Polski i krajów ościennych, z daleka przyjechali mieszkający w Rosji, na Ukrainie, we Francji, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie.Lata mijają. Pokolenie, które zaczynało od recytacji na scenie niezmiennie popularnego wierszyka dla najmłodszych Jamhurczoch („Deszczyk”) pióra Szymona Firkowicza, dziś jest spiritus movens tego unikatowego przedsięwzięcia. Letnia Szkoła Języka Karaimskiego w Trokach jest bowiem naprawdę unikatowym przedsięwzięciem społeczno-edukacyjnym. Społecznym przede wszystkim, gdyż daje możliwość przebywania w gronie „swoich” i zanurzenia się w karaimskość, choć – co oczywiste – różnie postrzeganą. Wspólna nauka języka karaimskiego jest tutaj środkiem integracji, a  nie wyłącznym celem. Oczywiście, czynnika edukacyjnego nie należy umniejszać, bo wszyscy chcielibyśmy lepiej poznać i doskonalić znajomość mowy przodków, niemniej jednak mamy świadomość, że niezależnie od metodologii nauczania, kilka dni w roku to zbyt mało, aby osiągnąć zadowalającą kompetencję językową. Na szczęście młodzież mamy zdolną. Kilka, kilkanaście dni pomnożone przez czternaście lat… Dziś dawni uczniowie poziomu podstawowego są przewodnikami w poznawaniu języka przez tych najmniej zaawansowanych. A więc wieloletnia praca u podstaw nie idzie na marne i znajomość karaimskiego w narodzie rośnie. Wiele się zmieniło przez lata organizowania Letniej Szkoły Języka Karaimskiego. Jednym z impulsów do jej formalnego utworzenia i zinstytucjonalizowanych działań zmierzających do rozpoczęcia na szerszą skalę nauczania naszej mowy, wpisanej do czerwonej księgi języków zagrożonych wyginięciem, było spotkanie dwojga naukowców zajmujących się zawodowo językami turkijskimi, mego ojca, Aleksandra Dubińskiego i Évy Á. Csató Johanson. Znali się od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, razem przyjeżdżali do Trok, tu spotykali się z miejscowymi działaczami karaimskimi zaangażowanymi w sprawy społeczne oraz osobami o doskonałej znajomości języka karaimskiego, żeby wspomnieć tylko Tych, których nie ma już wśród nas: ułłu hazzana Michała Firkowicza, hachana Marka Ławrynowicza, hazzana Józefa Firkowicza czy Zofię Robaczewską, a także jedne z ostatnich osób biegle posługujących się łucko-halickim dialektem, siostry Amalię i Sabinę Abraha-mowicz. Choć choroba nie pozwoliła memu ojcu uczestniczyć w tworzeniu Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, to był on wielce przychylny idei edukacji młodzieży i ratowania języka karaimskiego. Energia prof. Évy Csató w pozyskiwaniu środków na tworzenie Szkoły oraz ogromne zaangażowanie wielu miejsco-wych osób, działających w tym kierunku przez lata – wybaczcie, wszystkich wymienić nie sposób – sprawiły, że to, co początkowo wydawało się być jednorazową inicjatywą edukacyjną, przerodziło się w wydarzenie, które wrosło w nasze życie społeczne. Pamiętam, jak wracając z Irenką Jaroszyńską z Trok, z jednej z  pierwszych Szkół, żywo dyskutowaliśmy o słuszności tej idei, potrzebie ciągu dalszego i  od razu, w samochodzie stworzyliśmy list do władz szwedzkich (dziś już nie pamiętam, do kogo konkretnie), dziękując za dofinansowanie i składając wyrazy szacunku dla prof. Csató za jej trud, oczywiście nie bez nadziei na kontynuację tego dzieła. Z czasem zmienili się sponsorzy i organizatorzy. Wiele dyskutowano na temat formy i metodologii nauczania. Nie łatwo jest bowiem zorganizować efektywne zajęcia językowe dla osób o różnym zaawansowaniu, a przede wszystkim o tak ogromnej różnicy wiekowej, gdy najmłodszych uczniów od tych najbardziej doświadczonych życiowo dzieli nawet osiem dziesiątek lat! W tym roku, decyzją głównego organizatora, Litewskiego Karaimskiego Stowarzyszenia Kulturalnego, zmieniono formę zajęć. Podczas XIV Letniej Szkoły Języka Karaimskiego czas podzielono między naukę języka a inne ciekawe zajęcia dla wszystkich grup wiekowych, a także prezentację naszej społeczności na zewnątrz. Jak czytamy na oficjalnej stronie miasta Troki, w tekście pióra przewodniczącej Stowarzyszenia, Kariny Firkavičiūtė, zatytułowanym Karaimi i język karaimski dziś, „tegoroczny, zorganizowany w formie obozu projekt, wychodzi naprzeciw nowym wyzwaniom, jakie rodzi globalizujący się i laicyzujący współczesny świat, a także rozluźniające się więzi społeczne i rodzinne. W konsekwencji cała impreza w skondensowanej i nieco zmienionej formie ma służyć zachowaniu dziedzictwa kulturowego i tradycji Karaimów poprzez zabawę i praktyczne zastosowanie języka. Symboliczne jest, że w tym roku mija 440 lat od pierwszej wzmianki w źródłach historycznych (1576 r.) o budynku szkoły w Trokach służącym społeczności karaimskiej...”. Wspomnieć należy, że tegoroczna Szkoła Języka Karaimskiego organizowana w formie obozu przez Litewskie Karaimskie Stowarzy-szenie Kulturalne mogła się odbyć dzięki wsparciu finansowemu Departamentu Mniejszości Narodowych litewskiego rządu oraz Karaimskiego Związku Religijnego na Litwie, a także dwóch sponsorujących restauracji karaimskich w Trokach, Kybynlar oraz Kiubėtė. I tak w ramach zajęć Szkoły regularne lekcje zaplanowano dla maluchów do lat dziewięciu oraz dla młodzieży, natomiast starsi mieli uczyć się eksternistycznie. Najmłodsi uczęszczali na zajęcia językowe prowadzone przez Kotrinę Rajeckaitė. Młodzież zaś, pod wodzą Severiny Špakovskiej i Eugenii Ešvovičiūtė, przygotowywała spektakl sceniczny pt. Chabarłar (Plotki) pióra Severiny. Dodatkowo najmłodsze dzieci uczestniczyły w poobiednich zajęciach sportowych, które współorganizowała Fundacja Karaimskie Dziedzictwo, a prowadził Szymon Firkowicz, w czym pomagała mu siostra, Nina. Grupa starszych uczestników szkoły otrzymywała natomiast codziennie porcję zadań z języka karaimskiego, którą należało samodzielnie opracować. Zadania były różnorodne i dobrze przemyślane. I tak z liczebnikami najlepiej się oswoić, rozwiązując wcale niełatwe zadanie sudoku z rozpisanymi słownie liczbami. Oj, trochę trzeba było umysł wytężyć, aby dobrnąć do celu. Innymi metodami na oryginalne przyswajanie karaimskich słów, w tym tych współczesnych, nieznanych naszym Przodkom, była opowieść o właśnie odbytej wycieczce do obserwatorium astronomicznego czy rozwiązywanie krzyżówki po karaimsku. W poprzednich latach późne popołudnia przeznaczone były na wykłady i prezentacje związane z historią i współczesnością Karaimów. Spotkania te przyciągały niemałe grono stałych uczestników, ale przyznać trzeba, że cieszyły się one zainteresowaniem głównie pokolenia postmłodzieżowego. W tym roku popołudnia przeznaczono na zajęcia bardziej ukierunkowane do wszystkich grup wiekowych. Inten-sywny program zajęć popołudniowych zapoczątkowała piątkowa prezentacja retrospektywna poświęcona historii Letniej Szkoły Języka Karaimskiego, okraszona filmem ukazującym wiele migawek z lat poprzednich, które uczestnicy spotkania żywo komentowali. Na następne, sobotnie popołudnie, a dokładniej na wieczór i noc zaplanowano wycieczkę do obserwatorium astronomicznego w Moletai, największego ponoć w północnej Europie. Pisze o tym w osobnej relacji Romek Dubiński.W niedzielę na półwyspie przy ruinach starego zamku odbyło się, jak to nazwali organizatorzy, spotkanie Klubu Miłośników Kuchni, czyli karaimski piknik. Frekwencja jak zwykle w takich wypadkach była imponująca. Nie-biosa zadbały o to, abyśmy nie tracili zbędnych kalorii na nadmierną ruchliwość i ciasno się w dużym namiocie integrowali. Deszcz lał bowiem bez ustanku, a my oddawaliśmy się ulubionemu zajęciu – biesiadzie i niekończącym się rozmowom. Zajadaliśmy wyborne szaszłyki i choć bardzo się wszyscy mocno starali, przygotowane przez organizatorów ilości mięsiwa okazały się nie do przejedzenia. Na następny wieczór zaplanowano bowling. Autokar dowiózł nas do trockiego aquaparku Trasalis, gdzie zostaliśmy podzieleni na grupy w pełnym zakresie wiekowym, a więc w każdej drużynie byli zarówno seniorzy, młodzieńcy, jak i dzieci. Zabawa, mimo małych mankamentów technicznych na dwóch torach, była przednia i pokazała, jak dobrze dobrano rozrywkę, gdyż kręgle doskonale integrują. Dodatkowo do naszej dyspozycji oddano wszystkie stoły bilardowe trockiego kompleksu rozrywkowego. Radości i śmiechom nie było końca. Aby czas nam jeszcze milej płynął, organizatorzy zapewnili napoje i smakowitą pizzę. Jakże miło przebywać w tak licznym gronie rozbawionych Rodaków! Kolejne popołudnie to wspólny wyjazd do kina w Wilnie. Z Trok zabrał nas autokar, którym w wesołej atmosferze dotarliśmy do sali projekcyjnej Vilnius Ozo. Jakież to radosne uczucie widzieć, że Karaimi nie mieszczą się w jednej sali kinowej i trzeba dostawiać rozkładane krzesła, nawet jeżeli salka nie należy do największych. Z zainteresowaniem obejrzeliśmy film pt. Eddie zwany Orłem o skoczku narciarskim Eddim Edwardsie i jego bezkompromisowym dążeniu do wytyczonego celu, którym był występ w brytyjskiej drużynie na olimpiadzie zimowej. Film doskonale dobrany zarówno dla widzów młodszych, jak i starszych. I znów wesoła atmosfera wspólnego powrotu całej grupy kinomanów do Trok. W środę 6 lipca, w dniu Święta Litewskiej Państwowości, w południe drzwi karaimskiej szkoły szeroko otwarły się dla wszystkich zainteresowanych zapraszanych przez naszą piękną młodzież odzianą w narodowe stroje. Przez kilka godzin prezentowano gry, zabawy, warsztaty artystyczne i rękodzieło karaimskich twórców, a także tajniki wyrobu naszych narodowych specjałów kulinarnych, w tym niepowtarzalnej białej chałwy krymskiej. Tego samego dnia przed południem zgromadziliśmy się w trockiej kienesie na wspólnej modlitwie. Sądzę, że dla wszystkich przyjezdnych, którzy tę możliwość mają jedynie sporadycznie, nieodmiennie, niezależnie od stopnia religijności, związane jest to z chwilami głębokiej refleksji i wzruszenia. Kolejnego dnia, dzięki współpracy z Muzeum Historycznym w Trokach, w szacownej Sali Wielkiej zamku na wyspie odbyły się spotkania informacyjne o Karaimach. W kolejnych godzinach w językach rosyjskim, polskim i na koniec angielskim nasza młodzież dzieliła się wiedzą o społeczności, częstowała uczestników smakołykami, a członkowie zespołów Birlik i Dostłar pokazywali układy taneczne. Oczywiście, ramy czasowe tych spotkań pozwoliły jedynie na skrótowe potraktowanie tematu, niemniej jednak turyści mogli tym razem uzyskać informacje o Karaimach od nich samych, a nie od przewodników turystycznych, których opowieści nierzadko każą nam unosić brwi ze zdziwienia. Przy wyjściu każdy z uczestników mógł zabrać wydaną specjalnie na tę okazję kartkę pocztową z podstawowymi zwrotami po karaimsku i ich odpowiednikami w czterech językach: angielskim, litewskim, rosyjskim i polskim. Ostatni dzień to tradycyjne już spotkanie w sali estradowej trockiego Domu Kultury na uroczystym zakończeniu Letniej Szkoły Języka Karaimskiego. Licznie zgromadzona publiczność oklaskiwała występy zespołów Dostłar i Birlik, a także najmłodszej latorośli i młodzieży w inscenizacji historii z życia wziętej. Obej-rzeliśmy opowieść o tym, jak to na trockiej ulicy młody przyjezdny Karaim zapytał o drogę młodą Karaimkę i do jakich rozmiarów ten fakt urósł w kolejnych relacjach przyjaznych starszych pań. Historia i śmieszna, i bliska rzeczywistości, wspaniale zagrana przez młodzież. Uroczystość zakończyły podziękowania organizatorów dla uczestników Szkoły, a także władz miasta składne na ręce organizatorów. Chóralne odśpiewanie przez wszystkich zebranych pieśni gratulacyjnej Uzun kiuńliar (Długich lat) było jak zwykle momentem niezwykle podniosłym i wzruszającym. Po tych uroczystych chwilach przenieśliśmy się do restauracji Kybynłar, gdzie przy sutym poczęstunku spędziliśmy resztę wieczoru, żegnając się do późnych godzin nocnych. Tegoroczna Szkoła rzeczywiście zmieniła metodologię nauczania i bardziej postawiła na zabawę i wspólne spędzanie czasu niż na klasyczną naukę języka. Ma to oczywiście dobre strony, choć nie bez kosztów ubocznych. Można na ten temat dyskutować i przedstawiać argumenty za i przeciw. Trudno uczniów, którzy dopiero opuścili szkolne ławy i rozpoczynają wakacje, zaganiać znów do klasy przed tablicę, choć przecież w tej jedynej w swoim rodzaju szkole nikt ocen niedostatecznych nie stawia. Zapewne słownictwo przyswojone przez młodzież podczas przygotowań do końcowego spektaklu utrwali się i podniesie ich znajomość języka Przodków. Jeszcze rok, dwa temu truchlałem widząc siedzących przy obiadowym stole czworo podrostków, wpatrzonych w ekrany swoich smartphonów i nie zamieniajacych ze sobą ani słowa. Z troską myślałem, że skoro nie rozmawiają, to nie mają wspólnych tematów i nie złapią „bakcyla Trok”, nie będą chcieli tu bywać. Teraz już wiem, że tak nie jest. Dziś przecież nawet moim rówieśnikom z „nieco” starszego pokolenia zdarza się zerkać w Trokach na ekrany telefonów czy tabletów i wspominając wspólne wyprawy na przysłowiowe jabłka sąsiadów, sprawdzać możliwości podłączenia się do sąsiadowego WiFi. Znamię czasów... Jedno jest pewne: wspaniale spędziliśmy czas wśród Rodaków. Niektórzy przelali na papier związane z tym myśli i uczucia, które można przeczytać na dalszych stronach tego numeru. Serce rośnie, gdy patrzymy, jak liczna jest gromada dzieci i młodzieży biorących udział w zajęciach Letniej Szkoły. Najważniejsze, że rodzice czy dziadkowie wcale nie muszą zbyt usilnie nakłaniać ich do uczestnictwa, że starsza młodzież, niezależnie od ramowego programu czy metodologii nauczania, z własnej woli garnie się do wspólnego spędzania czasu. Lata mijają, a karaimski jamhurczoch pada na kolejne pokolenie naszych pociech.
3
Publication available in full text mode
Content available

Co dla mnie znaczą Troki?

100%
EN
Troki to dla mnie „Ziemia Święta”, prawdziwy „kraj lat dziecinnych”. Nie ma dnia w moim ży-ciu, abym nie myślał o tym miejscu. Najpierw Tata opowiadał mi o nich, potem mnie tu przywozili na wakacje, w końcu zacząłem przyjeżdżać sam, wreszcie przywiozłem tu żonę i dzieci. Następny etap to przyjechać z wnukami. Tu pierwszy raz się zakochałem, tu po raz pierwszy spożyłem alkohol. Tu była pierwsza majówka i pierwsze wiosłowanie na łódce, pierwsze oglądanie gwiazd. Nie jestem człowiekiem religijnym ani wierzącym. Nie chodzę do żadnych kościołów, świątyń, bożnic. Ale wejście do trockiego kiensa to zawsze nieprawdopodobne, trudne do opisania przeżycie. Tu, jak nigdzie indziej, wiem, że jestem wśród swoich. Moim marzeniem było przywieźć do Trok żonę i dzieci. Jestem bardzo szczęśliwy, że mi się to udało. Kiedyś mojego syna ktoś zapytał o narodowość i religię, a on odpowiedział: „Ja jestem to, co tata” i zwracając się do mnie, zapytał: „Tata, a kto ty jesteś?” To było jednak dawno temu. Teraz on wie. Teraz już i on planuje przyjechać do Trok ze swoją przyszłą żoną. Moja córka przyjechała tu ze swoim mężem. Bardzo im się podobało i też planują wspólną rodzinną wyprawę w przyszłości.Troki to dla mnie najwspanialsze miejsce na kuli ziemskiej. To miejsce, do którego zawsze mogę przyjechać i wiem, że będę przyjęty z otwartymi ramionami i otwartym sercem. Mam wrażenie, że tu na mnie zawsze czekają… Troki, 9 lipca 2016 r.
PL
roki to dla mnie „Ziemia Święta”, prawdziwy „kraj lat dziecinnych”. Nie ma dnia w moim ży-ciu, abym nie myślał o tym miejscu. Najpierw Tata opowiadał mi o nich, potem mnie tu przywozili na wakacje, w końcu zacząłem przyjeżdżać sam, wreszcie przywiozłem tu żonę i dzieci. Następny etap to przyjechać z wnukami. Tu pierwszy raz się zakochałem, tu po raz pierwszy spożyłem alkohol. Tu była pierwsza majówka i pierwsze wiosłowanie na łódce, pierwsze oglądanie gwiazd. Nie jestem człowiekiem religijnym ani wierzącym. Nie chodzę do żadnych kościołów, świątyń, bożnic. Ale wejście do trockiego kiensa to zawsze nieprawdopodobne, trudne do opisania przeżycie. Tu, jak nigdzie indziej, wiem, że jestem wśród swoich. Moim marzeniem było przywieźć do Trok żonę i dzieci. Jestem bardzo szczęśliwy, że mi się to udało. Kiedyś mojego syna ktoś zapytał o narodowość i religię, a on odpowiedział: „Ja jestem to, co tata” i zwracając się do mnie, zapytał: „Tata, a kto ty jesteś?” To było jednak dawno temu. Teraz on wie. Teraz już i on planuje przyjechać do Trok ze swoją przyszłą żoną. Moja córka przyjechała tu ze swoim mężem. Bardzo im się podobało i też planują wspólną rodzinną wyprawę w przyszłości.Troki to dla mnie najwspanialsze miejsce na kuli ziemskiej. To miejsce, do którego zawsze mogę przyjechać i wiem, że będę przyjęty z otwartymi ramionami i otwartym sercem. Mam wrażenie, że tu na mnie zawsze czekają… Troki, 9 lipca 2016 r.
EN
Drugiego dnia XIV Szkoły Karaimskiej w Trokach, w sobotę 2 lipca, organizatorzy zaproponowali nam wycieczkę do obserwatorium astronomicznego. Obserwatorium mieści się nieopodal miasteczka Moletai (Malaty), 60 km na północ od Wilna. Zbiórka przed wycieczką odbyła się na parkingu obok restauracji Kiubėtė. Około godziny 7 wieczorem podjechały dwa autokary. W sumie w wycieczce uczestniczyło 65 osób. Dzieci i młodzież jechały w mniejszym busie, a „starsza młodzież” w większym. Droga przez Wilno, a potem kilka mniejszych miejscowości zajęła niewiele ponad godzinę. Przednia atmosfera panowała w naszym autokarze, było bardzo wesoło. Mogę się tylko domyślać, że równie doskonałą zabawę miała młodzież w busie za nami. Po przyjeździe na miejsce mieliśmy godzinkę dla siebie, aby rozejrzeć się po okolicy, pooglądać eksponaty , spojrzeć na tablice pamiątkowe. Oprócz głównego budynku z teleskopem i kilku wieżyczek mieszczących mniejsze instrumenty, w oczy rzuca się tu wysoki, futurystyczny budynek, w którym mieści się Muzeum Etnokosmologiczne. Tej mocno intrygującej nazwy nie udało się rozszyfrować, bowiem ze względu na wieczorną porę, zwiedzanie i zapoznanie się z istotą etnokosmologii nie było już możliwe. Przed muzeum, wśród zieleni rozmieszczono kilkumetrowej średnicy kamienne miniatury planet Jowisza i Wenus oraz replikę zegara słonecznego i astrolabium, dawnego przyrządu służącego do mierzenia położenia ciał niebieskich nad horyzontem. Około godziny 21 zostaliśmy zaproszeni do zwiedzania głównego obserwatorium, skrytego wśród drzew kilkaset metrów dalej, mieszczącego olbrzymi teleskop o 163-centymetrowym zwierciadle. Według słów naszego przewodnika, staliśmy przed największym teleskopem optycznym w północnej Europie wyłączywszy Wielką Brytanię. Widok tego olbrzymiego urządzenia jest naprawdę imponujący. Ten reflektorowy teleskop typu Ritchey-Chrieten działa tam od 1991 r. U schyłku Związku Radziec-kiego naukowcy z litewskiego obserwatorium uczestniczyli w budowie stacji badawczej na górze Majdanak w Uzbekistanie. Następowała wtedy wymiana i uczonych, i sprzętu. Po rozpadzie ZSRR uzbeckie obserwatorium sprywatyzowano, a to w Moletai, w wyniku uszkodzenia oddanego do konserwacji mniejszego reflektora, pozyskało w zamian obecny. Należy on do tej samej serii urządzeń, co krążący na orbicie okołoziemskiej teleskop Hubble'a. Chlubę obserwatorium w Moletai oglądaliśmy w dwóch grupach, a przewodnik opowiadał nam o osiągnięciach litewskich astronomów, którzy przy pomocy tego teleskopu we współpracy z amerykańskimi i duńskimi kolegami odkryli 170 asteroid. A pracy nie ułatwia im fakt, że w ciągu roku mają jedynie czterdzieści dni, kiedy to chmury i jasność Księżyca nie przeszkadzają w obserwacjach. Gdy wszyscy nacieszyli się widokiem tego olbrzyma, przewodnik zaprosił nas do sali konferencyjnej w pobliskim budynku, gdzie opowiadał o historii astronomii na Litwie. Pierwsze obserwatorium wileńskiego uniwersytetu powstało już w roku 1753. Nowoczesny obiekt do obserwowania nieba został zbudowany w 1921 r. na Zwierzyńcu, w dzisiejszym Parku Vingis, ale rozrastające się miasto przeszkadzało w obserwacjach głębokiego nieba, po wojnie postanowiono więc wybudować nowe obserwatorium astronomiczne z daleka od miejskich świateł. Wybór padł na Moletai. I tu w 1969 r. pierwsze obserwacje prowadzono nowym, 23-centymetrowym teleskopem, który w 1974 r. został zastąpiony nowocześniejszym reflektorem typu Cassegrain ze zwierciadłem o średnicy 63 cm. W roku 1991 wybudowano obecnego olbrzyma, którego główne lustro wyprodukowano w Rosji, a oprzyrządowanie w Danii. Przewodnik opowiadał nam o typowych nieporozumieniach dotyczących astronomii. Zaczął od tego, czym ta nauka się nie zajmuje: nie należy mylić astronomii z astrologią, nie zajmuje się ona horoskopami ani obserwacjami latających spodków. Pokazał nam zdjęcia i filmy prezentujące znane teleskopy: wielkie urządzenia w Chile, na Hawa-jach, Wyspach Kanaryjskich, radioteleskopy w USA i teleskopy kosmiczne: Hubble'a oraz konstruowany dopiero teleskop James Webb, który ma zastąpić Hubble’a w 2018 r. Przewodnik wyjaśniał zjawisko precesji, wskutek której za czasów budowy egipskich piramid inne ciało niebieskie było nieruchomą gwiazdą odniesienia, jaką dziś jest dla nas Gwiazda Polarna, a jeszcze inne będzie nim za parę tysięcy lat. Pokazywał też różnice w rozmiarach planet Układu Słonecznego i porównywał nasze słońce do innych gwiazd – olbrzymów i nadolbrzymów. Po godzinnej prelekcji przyszedł czas na obserwacje. Z sali konferencyjnej przeszliśmy na taras budynku, gdzie przewodnik miał rozstawiony mniejszy teleskop dla zwiedzających. Zbliżała się północ. Niestety, chmury zaczęły spowijać niebo i tylko gdzieniegdzie można było dostrzec gwiazdy. Pierwsze kilkanaście osób miało okazję zobaczyć gwiazdę podwójną o nazwie Albireo w gwiazdozbiorze Łabędzia. Potem i tę część nieba pokryły chmury. Przewodnik zwrócił więc teleskop na północną część nieba, gdzie między chmurami widniała Gwiazda Polarna. Jeszcze tylko parę osób zdołało zobaczyć uzbrojonym okiem jej podwójny blask w gwiazdozbiorze Małej Niedźwiedzicy, bo wkrótce całe niebo zasnuło się gęstymi chmurami i na tym, niestety, skończyły się nasze obserwacje. Minęła pierwsza w nocy, czas było wracać do domu. Chociaż pobyt w obserwatorium mieliśmy zarezerwowany do trzeciej rano, chmury sprawiły jednak, że wracaliśmy wcześniej, trochę z uczuciem niedosytu. Zwłaszcza, że księżyc był w nowiu – idealny czas na obserwację nieba. W autokarze w drodze powrotnej zachowywaliśmy się już zdecydowanie ciszej, wszyscy bowiem byli trochę zmęczeni zwiedzaniem i  naszymi nie do końca udanymi obserwacjami ciał niebieskich. W dodatku, jak to zwykle bywa, ironia losu sprawiła, że gdy dojechaliśmy do Trok, chmury zniknęły i niebo znowu roziskrzyło się tysią-cami gwiazd. Gołym okiem można było zobaczyć trzy planety: Jowisza, Marsa i Saturna. Szkoda, że nie udało nam się im przyjrzeć przez wielki teleskop. Podsumowując, była to bardzo ciekawa wycieczka w miejsce, które dostępne jest wyłącznie dla grup zorganizowanych i na ogół ma je w planach niewielu turystów. Wielkie dzięki należą się organizatorom i sponsorom za świetnie zorganizowaną karaimską poznawczą wycieczkę do gwiazd.
PL
Drugiego dnia XIV Szkoły Karaimskiej w Trokach, w sobotę 2 lipca, organizatorzy zaproponowali nam wycieczkę do obserwatorium astronomicznego. Obserwatorium mieści się nieopodal miasteczka Moletai (Malaty), 60 km na północ od Wilna. Zbiórka przed wycieczką odbyła się na parkingu obok restauracji Kiubėtė. Około godziny 7 wieczorem podjechały dwa autokary. W sumie w wycieczce uczestniczyło 65 osób. Dzieci i młodzież jechały w mniejszym busie, a „starsza młodzież” w większym. Droga przez Wilno, a potem kilka mniejszych miejscowości zajęła niewiele ponad godzinę. Przednia atmosfera panowała w naszym autokarze, było bardzo wesoło. Mogę się tylko domyślać, że równie doskonałą zabawę miała młodzież w busie za nami. Po przyjeździe na miejsce mieliśmy godzinkę dla siebie, aby rozejrzeć się po okolicy, pooglądać eksponaty , spojrzeć na tablice pamiątkowe. Oprócz głównego budynku z teleskopem i kilku wieżyczek mieszczących mniejsze instrumenty, w oczy rzuca się tu wysoki, futurystyczny budynek, w którym mieści się Muzeum Etnokosmologiczne. Tej mocno intrygującej nazwy nie udało się rozszyfrować, bowiem ze względu na wieczorną porę, zwiedzanie i zapoznanie się z istotą etnokosmologii nie było już możliwe. Przed muzeum, wśród zieleni rozmieszczono kilkumetrowej średnicy kamienne miniatury planet Jowisza i Wenus oraz replikę zegara słonecznego i astrolabium, dawnego przyrządu służącego do mierzenia położenia ciał niebieskich nad horyzontem. Około godziny 21 zostaliśmy zaproszeni do zwiedzania głównego obserwatorium, skrytego wśród drzew kilkaset metrów dalej, mieszczącego olbrzymi teleskop o 163-centymetrowym zwierciadle. Według słów naszego przewodnika, staliśmy przed największym teleskopem optycznym w północnej Europie wyłączywszy Wielką Brytanię. Widok tego olbrzymiego urządzenia jest naprawdę imponujący. Ten reflektorowy teleskop typu Ritchey-Chrieten działa tam od 1991 r. U schyłku Związku Radziec-kiego naukowcy z litewskiego obserwatorium uczestniczyli w budowie stacji badawczej na górze Majdanak w Uzbekistanie. Następowała wtedy wymiana i uczonych, i sprzętu. Po rozpadzie ZSRR uzbeckie obserwatorium sprywatyzowano, a to w Moletai, w wyniku uszkodzenia oddanego do konserwacji mniejszego reflektora, pozyskało w zamian obecny. Należy on do tej samej serii urządzeń, co krążący na orbicie okołoziemskiej teleskop Hubble'a. Chlubę obserwatorium w Moletai oglądaliśmy w dwóch grupach, a przewodnik opowiadał nam o osiągnięciach litewskich astronomów, którzy przy pomocy tego teleskopu we współpracy z amerykańskimi i duńskimi kolegami odkryli 170 asteroid. A pracy nie ułatwia im fakt, że w ciągu roku mają jedynie czterdzieści dni, kiedy to chmury i jasność Księżyca nie przeszkadzają w obserwacjach. Gdy wszyscy nacieszyli się widokiem tego olbrzyma, przewodnik zaprosił nas do sali konferencyjnej w pobliskim budynku, gdzie opowiadał o historii astronomii na Litwie. Pierwsze obserwatorium wileńskiego uniwersytetu powstało już w roku 1753. Nowoczesny obiekt do obserwowania nieba został zbudowany w 1921 r. na Zwierzyńcu, w dzisiejszym Parku Vingis, ale rozrastające się miasto przeszkadzało w obserwacjach głębokiego nieba, po wojnie postanowiono więc wybudować nowe obserwatorium astronomiczne z daleka od miejskich świateł. Wybór padł na Moletai. I tu w 1969 r. pierwsze obserwacje prowadzono nowym, 23-centymetrowym teleskopem, który w 1974 r. został zastąpiony nowocześniejszym reflektorem typu Cassegrain ze zwierciadłem o średnicy 63 cm. W roku 1991 wybudowano obecnego olbrzyma, którego główne lustro wyprodukowano w Rosji, a oprzyrządowanie w Danii. Przewodnik opowiadał nam o typowych nieporozumieniach dotyczących astronomii. Zaczął od tego, czym ta nauka się nie zajmuje: nie należy mylić astronomii z astrologią, nie zajmuje się ona horoskopami ani obserwacjami latających spodków. Pokazał nam zdjęcia i filmy prezentujące znane teleskopy: wielkie urządzenia w Chile, na Hawa-jach, Wyspach Kanaryjskich, radioteleskopy w USA i teleskopy kosmiczne: Hubble'a oraz konstruowany dopiero teleskop James Webb, który ma zastąpić Hubble’a w 2018 r. Przewodnik wyjaśniał zjawisko precesji, wskutek której za czasów budowy egipskich piramid inne ciało niebieskie było nieruchomą gwiazdą odniesienia, jaką dziś jest dla nas Gwiazda Polarna, a jeszcze inne będzie nim za parę tysięcy lat. Pokazywał też różnice w rozmiarach planet Układu Słonecznego i porównywał nasze słońce do innych gwiazd – olbrzymów i nadolbrzymów. Po godzinnej prelekcji przyszedł czas na obserwacje. Z sali konferencyjnej przeszliśmy na taras budynku, gdzie przewodnik miał rozstawiony mniejszy teleskop dla zwiedzających. Zbliżała się północ. Niestety, chmury zaczęły spowijać niebo i tylko gdzieniegdzie można było dostrzec gwiazdy. Pierwsze kilkanaście osób miało okazję zobaczyć gwiazdę podwójną o nazwie Albireo w gwiazdozbiorze Łabędzia. Potem i tę część nieba pokryły chmury. Przewodnik zwrócił więc teleskop na północną część nieba, gdzie między chmurami widniała Gwiazda Polarna. Jeszcze tylko parę osób zdołało zobaczyć uzbrojonym okiem jej podwójny blask w gwiazdozbiorze Małej Niedźwiedzicy, bo wkrótce całe niebo zasnuło się gęstymi chmurami i na tym, niestety, skończyły się nasze obserwacje. Minęła pierwsza w nocy, czas było wracać do domu. Chociaż pobyt w obserwatorium mieliśmy zarezerwowany do trzeciej rano, chmury sprawiły jednak, że wracaliśmy wcześniej, trochę z uczuciem niedosytu. Zwłaszcza, że księżyc był w nowiu – idealny czas na obserwację nieba. W autokarze w drodze powrotnej zachowywaliśmy się już zdecydowanie ciszej, wszyscy bowiem byli trochę zmęczeni zwiedzaniem i  naszymi nie do końca udanymi obserwacjami ciał niebieskich. W dodatku, jak to zwykle bywa, ironia losu sprawiła, że gdy dojechaliśmy do Trok, chmury zniknęły i niebo znowu roziskrzyło się tysią-cami gwiazd. Gołym okiem można było zobaczyć trzy planety: Jowisza, Marsa i Saturna. Szkoda, że nie udało nam się im przyjrzeć przez wielki teleskop. Podsumowując, była to bardzo ciekawa wycieczka w miejsce, które dostępne jest wyłącznie dla grup zorganizowanych i na ogół ma je w planach niewielu turystów. Wielkie dzięki należą się organizatorom i sponsorom za świetnie zorganizowaną karaimską poznawczą wycieczkę do gwiazd.
first rewind previous Page / 1 next fast forward last
JavaScript is turned off in your web browser. Turn it on to take full advantage of this site, then refresh the page.